piątek, 26 sierpnia 2011

Rozdział V

Frank z anielską delikatnością gładził mój policzek, patrząc na mnie jak w obrazek. W połowie nadzy oraz zupełnie rozpaleni, wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Urok tęczówek chłopaka sprawiał, że chciałem popełniać grzech za grzechem, byle tylko nigdy się od niego nie oderwać. Wiecznie tkwić w jego ramionach, czuć dotyk jego miękkich ust, tylko tego pragnąłem. Zdążyłem zapomnieć o celu swojej misji. Płomień pożądania tkwiący w głębi duszy, który tak długo starałem się ujarzmić, eksplodował.
     Chwyciłem głowę swojego kochanego i przyciągnąłem ją do siebie, z wdziękiem pieszcząc jego pełne wargi. Nie miałem nic przeciwko, kiedy wrócił do przerwanego przeze mnie rozpinania paska. Nim się obejrzałem, leżałem na kanapie w samych bokserkach. Bez żadnych zahamowań chłopak zaczął masować dłońmi moją męskość. Z ust wyrwał mi się cichy jęk. W chwili, kiedy bielizna znalazła się w połowie moich ud, coś kazało pozostać mi obojętnym. Zesztywniałem calusieńki, włącznie z penetrowanym przez Fraka obszarem, wgapiając się tępo w sufit. Jakbym po raz pierwszy obcował z drugą osobą.
    Chciałem zaoponować w chwili, kiedy wilgotny język bruneta znalazł sie na moim członku. Zacisnąłem wargi, próbując wypędzić wszelkie negatywne emocji. Zostałem z kretesem pozbawiony resztek rezonu. Byłem speszony, niczym mała myszka. Niespodziewanie zacząłem ciężej oddychać, a raz po raz z gardła wyplątywały mi się jęki podniecenia. Nazbyt czule pieścił moje krocze, podczas gdy moje odczucia graniczyły z tymi należącymi do ciężarnej kobiety.
    Frank! - wrzasnąłem nie posiadając się z rozkoszy.
    Zamknąłem oczy, wyginając głowę w tył, na przemian biodrami, które poszybowały ku górze. Dotknąłem nieba i nie chciałem już więcej wracać na Ziemię.


    Makabryczny ból głowy ocucił mnie ze snu. Otworzyłem lekko jedno oko, a  wtem poraziło mnie rażące światło promieni słonecznych, spływające na moją spoconą twarz. Osłoniłem oczy ramieniem, po czym podjąłem się próby wstania z kanapy. Poczułem się skołowany, kiedy uznałem, iż wypoczynek znajdował sie w pokoju mojego podopiecznego, a ja sam byłem kompletnie ubrany, nie wykluczając bluzy, którą dostałem poprzedniego wieczora. W momencie, kiedy przeszedłem do pozycji stojącej, zawróciło mi się w głowie, przez co straciłem  równowagę. Zbawienna komoda przyszła mi z ratunkiem, powstrzymując od pewnego upadku. Moją uwagę przykuła szklanka ze schłodzoną herbatą cytrynową, stojąca na blacie biurka. W mgnieniu oka  dobyłem naczynie i opróżniłem ją zaledwie trzema okazałymi haustami.
    Zerknąłem kątem oka na cyfrowy zegarek, umiejscowiony na półce obok łózka. 6.42. Jeśli mnie pamięć nie myliła, to za niespełna godzinę powinniśmy być razem z Frankiem w szkole. Chwiejnym krokiem udałem się do kuchni, niemal nie powodując kraksy na schodach. Po przebyciu drogi, która wydawała mi się torem przeszkód, dotarłem do kuchni. Stanąłem w progu, łapiąc się kurczowo framugi, a moim wyczynianiom przez cały czas przyglądał się rozbawiony Frank. Szydził ze mnie bezczelnie, gdyż on w przeciwieństwie do mnie praktycznie nic nie pił. Uśmiechnąłem się kpiąco, patrząc na niego z góry.
    Może jajecznicę? - zaproponował, podnosząc się z krzesła
    - N-nie, dziękuję. - zająknąłem się, przypominając sobie marzenia senne. - Frank, czy my... czy my... Coś wczoraj zaszło między nami?
    Iero pokręcił tylko głową, całkowicie zdezorientowany. Odetchnąłem ni to z ulgą, ni to z zażenowania. Poczłapałem w stronę lodówki. Uchyliłem drzwiczki, uwalniając strumień jasnego światła. Przesunąłem wzrokiem po produktach od pierwszej półki, aż do ostatniej, gdzie znalazłem wodę niegazowaną. Napiłem się odrobinę, po czym schowałem ją z powrotem na miejsce
    O czym śniłeś? - zapytał niespodziewanie Frank, unosząc brew?
    Milczałem przez chwilę, aż w końcu wydusiłem z siebie zwiędłe „Nic.”.

    Nigdy nie sądziłem, że w wieku dwudziestu lat czeka mnie niemiły powrót do szkoły, nie licząc studiów, na które wybierałem się zresztą jak sójka za morze. Wyjazd do Nowego Jorku wiązał sie z kosztami, a ja raczej nie byłem człowiekiem o sporych zasobach pieniężnych. Matka skąpiła mi funduszy na studia, a o ojcu nawet nie chcę myśleć. Od kiedy rozstał sie z Donną, nawet nie telefonuje, nie wysyła kartek na święta. Po prostu się z nami nie liczy i traktuje jak powietrze. Zawsze zastanawiałem sie, jak zareaguje na wieść o śmierci swojego najstarszego dziecka. Nie był zbyt wylewnym człowiekiem, zapewne pokręcił tylko nosem, po czym odburknął chamsko „Szkoda.”.
    Po przekroczeniu wrót szkoły średniej w Bellevile, do której sam niechętnie uczęszczałem jeszcze dwa lata przed śmiercią, moich uszu dobiegły znajome dźwięki zamykanych szafek, wulgarnych nastolatków, okrzyki szkolnych kozłów ofiarnych, którzy właśnie lądowali głową w koszu. Po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Frank rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, po którym pomaszerował szybkim kokiem w stronę schodów, prowadzących na drugie piętro.
    Pierwszą lekcją okazała się biologia, którą zawsze darzyłem szczególnym uczuciem, jako że była jednym z najlepszych przedmiotów. Nie wykluczając faktu, iż miałem z niej jako tako dobre oceny. Frank usiadł w przedostatniej ławce w rzędzie pod oknem. Kątem oka zobaczyłem, jak przeurocza brunetka rzuca mu zalotne spojrzenie, co oczywiście impertynencko zignorował, krzywiąc się i obracając głowę w drugą stronę. Dałem mu sójkę w bok,  chłostając go wzrokiem. Moją uwagę również zlekceważył.
    Po chwili do klasy wparowała roztrzepana pani Evermen. Zdziwiłem się widząc ją na lekcji. Cały czas przypuszczałem, że prędzej czy później, wywalą tą wariatkę ze szkoły, albo sama odejdzie. Burza rudych loków porastających jej głowę, zdawała się aż płonąc. Te same czarne okulary, w grubych oprawkach na nosie i nieśmiertelny, szeroki uśmiech. Stara, dobra pani Evermen. Uniosłem kąciki ust, na wspomnienie szkolnych lat.
    Nauczycielka poleciła uczniom otworzenie podręczników na lekcji dotyczącej fotosyntezy. Frank mozolnie sięgnął do torby po podręcznik. Mrucząc coś pod nosem zaczął kartkować książkę w poszukiwaniu tematu lekcji. W pewnym momencie łypnął na mnie znudzonym wzrokiem, a ja tylko spiorunowałem go nienawistnym spojrzeniem. Pomimo, iż pani Evermen była trochę roztrzepana, należała do czołówki szkolnego grona pedagogicznego, które zasługiwało na moje uwielbienie.
    Zrezygnowany obróciłem głowę w stronę okna, wyczekując końca lekcji.
    -Zachowujesz sie jak skończony prostak! - wrzasnąłem wzburzony, kiedy Frank zignorował kolejną dziewczynę, która tym razem flirtowała z nim, pytając o prace domową z matematyki.
    Staliśmy pod długim rzędem szafek w głównym holu. Była przerwa, a chłopak szukał swojego podręcznika do matematyki, który  najwidoczniej gdzieś zgubił.
    - Co? - jęknął, udając głupka.
    - Nie widzisz, że te dziewczyny na Ciebie lecą, baranie?
    W tym samym momencie zadzwonił dzwonek.
    -Że co? - Frank nie dosłyszał mojej ostatniej wypowiedzi.
    Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek.
    -Nie ważne. - warknąłem przez zaciśnięte zęby. - Po prostu postaraj się być milszy dla ludzi.


    Na lekcji matematyki usiadłem w zupełnie innej części sali, niż mój podopieczny. Oparłem plecy o zimną ścianę i cały czas biczowałem go wzrokiem, podczas gdy on kontynuował swoje infantylnie chamskie zachowanie. Nagle przypomniałem sobie słowa Ben'a, na temat ukrytych w zakątkach mojego umysłu umiejętności.
     Musisz zajrzeć w głąb siebie. Silna koncentracja i wszystko od razu jest prostsze
    Odrzuciłem głowę w tył, przymykając oczy. Z całych sił starałem się odgonić nawijającego bez przerwy profesora Offely. Obliczanie delty graniczyło dla niego z tym samym, co używanie kciuka przeciwstawnego – bezcenna umiejętność. Kiedy wszystkie głosy wokół mnie ucichły, a  ja znalazłem się poza realnym światem, zobaczyłem przed sobą niewielkie źródło światła.
    Kiedy już odpłyniesz, znajdziesz w sobie bramę, prowadzącą do ukrytych części twojego umysłu. 
    Niepewnym krokiem ruszyłem w stronę niewielkiego, turkusowego punkciku na horyzoncie, który z czasem zaczął się powiększać. Owe światło, okazało się być świetlistą bramą, o której mówił Ben. Zbliżyłem dłoń do wrót, a kiedy czubki palców moich palców zetknęły się z fosforyzującym światłem, zaiskrzyło między nimi. Cofnąłem rękę w tył, przyglądając się opadającym na ziemię iskrom. Przygryzłem instynktownie dolną wargę i szybkim krokiem wkroczyłem w bramę.
    Znalazłem się w ciemnym pomieszczeniu, w którego centrum stała biała kolumna, a nad nią unosiła się bijąca fioletowym światłem kula. Przełknąłem ślinę i z niepokojem wymalowanym na twarzy, podszedłem do kolumny. Kiedy znalazłem się parę stóp od kuli, zaczęła dziwnie drgać, a po chwili błysnęła na różowo. Całe pomieszczenie wypełniło się ekscentryczną poświatą.
    Z transu wyrwała mnie kulka papieru, która ni stąd ni zowąd przeleciała mi przez głowę. Rzuciłem nienawistne spojrzenie ryżemu chłopakowi, niezręcznie  tłumaczącemu się nauczycielowi. Do dzwonka pozostało pół godziny, byłem mentalnie nieobecny przez zaledwie niecałe pięć minut. Westchnąwszy ciężko podparłem głowę na dłoni, skupiając całą uwagę na stojącym na wysokiej szafie z tyłu klasy kwiatku. Przez cały kwadrans nie oderwałem oczu od przekwitniętego kwiatu rebucji. Bezgranicznie znudzony lekcją, ściągnąłem brwi, kiedy roślina niespodziewanie uniosła się kilka centymetrów nad szafą. Siląc się na powściągliwość, zacząłem intensywnie myśleć o przesunięciu kwiatka. W oka mgnieniu wykonał moje polecenie, wylatując poza obszar szafy.     
    Po raz kolejny trafiła mnie papierowa kulka, tym razem adresatem wygłupów był Frank. Impulsywnie zareagowałem, odwracając głowę w jego stronę, a doniczka poleciała na sam koniec klasy, rozbijając się u stóp piszącego na tablicy pana Offely'ego. Wzburzony nauczyciel spojrzał w kierunku Franka, a z jego nosa niemal nie wylatywała para. Twarz mężczyzny poczerwieniała aż ze złości. 
    - Panie Iero! - wrzasnął – Co maja znaczyć te wygłupy?!
    - Ale to.. - chłopak zaczął się gorączkowo tłumaczyć, lecz wtem profesor niekulturalnie mu przerwał, nakazując udanie się po lekcji do dyrektora szkoły.
    Spojrzałem na Franka bezgrzesznie, dobrze wiedząc, jakich kłopotów mu przysporzyłem. On jedynie obdarował mnie rozczarowanym spojrzeniem, po czym wrócił do rozwiązywania zadań matematycznych. Czułem się, jakbym wpakował go pod pociąg, zważywszy na temperament oraz twardą rękę dyrektora Middletona. Już nie raz usłyszałem bezwzględne zarzuty z jego strony, a o przypuszczalnym wydaleniu z placówki edukacyjnej już nie wspomnę.

    Kiedy sekretarka, Sally, oznajmiła uroczyście, iż mój podopieczny ma wolną drogę i może już iść, po raz setny z rzędu szepnąłem do niego przesiąknięte szczerością „Przepraszam”. Nie zareagował i na nie, tylko prędkim, gwałtownym ruchem zerwał się z miejsca, ruszając w stronę mosiężnych drzwi, prowadzących do kryjówki diabła. Nacisnął delikatnie klamkę, a drzwi ustąpiły, skrzypiąc groteskowo, jakby ktoś specjalnie ich nie naoliwił, aby uczniowie za kare wysyłani do pana Middletona zbombardowali gacie na wejściu. Z wnętrza gabinetu poprzedzonego długim korytarzem, wydobywał się drażniący zapach cynamonu. Przywodził mi na myśl jabłecznik o intensywnej woni, który piekła moja babcia Helena.
    Na ścianach ciągnących się wzdłuż przedpokoju, urządzonym w wiktoriańskim stylu, porozwieszane były zdjęcia w pozłacanych, ozdabianych ornamentami ramach. Portrety zapewne szlacheckich przodków Middletona, pokazywały zadumanych ludzi,a każdy z nich dumnie wypinał pierś w jednoznacznym geście. Pod każdą z fotografii znajdowała się niewielka tabliczka z wygrawerowanym imieniem oraz nazwiskiem. Podążając za Frankiem przystanąłem obok olbrzymiego portretu, na którym wdzięcznie prezentowała się kobieta w ciasno związanym gorsecie o  kolorze khaki, a  na głowie siedział jej starannie upięty kok. Miedziane, zakręcone kosmyki okalające jej porcelanową twarz, idealnie kontrastowały z bladością  twarzy. Lekko nakrapiany piegami, zadarty nos, pomiędzy parą kocio-zielonych oczu był tak samo bezbłędny jak cała reszta. Wygięte w subtelny uśmiech, pełne usta same prosiły się, aby ktoś złożył na nich wieczysty pocałunek.
    Otrząsnąłem się z transu, w jaki wprowadziła mnie Lady Middleton.  Odwróciłem się na piecie, nieomal podskakując w drodze do gabinetu dyrektora. Iero usadowił się już w ogromnym fotelu, stojącym naprzeciwlegle do nadętej twarzy dyrektora. Bordowe ściany pokoju były nieco przytłaczające, zapewne z ich powodu chłopak co chwilę z trudem przełykał ślinę.
    -Panie Iero. - zaczął uroczyście Hans Middleton. - Doszły mnie słuchy, że zwykle powściągliwy i nie sprawiający większych kłopotów uczeń mojej szkoły, wszczął aferę na dzisiejszej lekcji matematyki, prowadzonej przez pana Offely'ego.
    - Ale dyrektorze, to na prawdę nie moja wina! - frondował brunet, pochylając się do przodu.
    - Milcz, gdy do Ciebie mówię! - warknął podniesionym tonem dyrektor. - czy matka nie nauczyła Cię, że starszym się nie przerywa?
    Frank wtulił sie ze strachu w miękką, czerwoną poduszkę, jaką był wyszyty w środku fotel. Zacząłem główkować jak mogę go wyciągnąć z opresji. Wpadłem na dość interesujący pomysł, biorąc pod uwagę odkryte juz przez siebie zakamarki podświadomości. Stanąłem za siedzeniem Franka, bacznie przyglądając się zmarszczką na postarzałem twarzy Middletona. Intensywnie myśląc o złagodzeniu kary niewinnego chłopaka, zacisnąłem palce na oparciu fotela.
    - Niech mi pan nie próbuje wmówić, że nic pan nie zrobił... - urwał na moment Hans, a jego ślepia przesłoniła ledwo zauważalna gołym okiem mgła. - ... Jestem w stu procentach pewien, że nic pan nie zrobił.
    Zaskoczony Frank wybałuszył oczy, nie będąc w stanie wydusić z siebie prostego zdania.
    - Idź już, drogi chłopcze. - machnął ręką, uśmiechając się uprzejmie – Porozmawiam sobie z panem Offelym. Tymczasem życzę Ci miłego dnia.
    - Dziękuję, panie Middleton . - Frank wstał i ceremonialnie ukłonił się przed dyrektorem.
    Prędko wyszedł z pomieszczeniu, w którym mieścił się gabinet Middletona. Przechodząc obok Lady Middleton uśmiechnąłem się tępo do portretu, zerkając na niego kątem oka. Brunet przez cały czas szedł milcząc, a mimika jego twarzy zdradzała, że był diametralnie skołowany. Na czole pojawiły mu się prowizoryczne zmarszczki.
    - Nie wiem jak to zrobiłeś, ale dzięki. - szepnął odwracając głowę w moją stronę. - Mimo, że wizyta w tym okropnym miejscu to twoja wina.
    - Przepraszam. - powtórzyłem, jak zacięta płyta.
    - Skończ już do jasnej cholery przepraszać, przecież nic się nie stało.
    Stanęliśmy w tym samym momencie w połowie drogi do wyjścia. Iero obsypał mnie enigmatycznym grymasem twarzy.
    - Nie cierpię, gdy się o wszystko obwiniasz.
    Nieoczekiwanie wtulił we mnie swoje ogrzane ciało. Pod wpływem jego dotyku, na myśl przywiodło mi mokry sen z nim w roli głównej. Zbity z pantałyku odsunąłem się od niego, a moją twarz pokrył rumieniec. Spuściłem wzrok, po czym ruszyłem przodem do wyjścia, milcząc, jakby ktoś odebrał mi mowę.
    Ilekroć pojawialiśmy się w zasięgu wzroku, wokół Franka zlatywał się wianuszek dziewcząt, zjadający go wzrokiem. I tym razem nie było wyjątku. Kiedy zamknąłem drzwi gabinetu, jak na skrzydłach przyleciała do nas znajoma brunetka, z lokami na głowie, którą Frank  olał na lekcji biologii. Cała w skowronkach, uśmiechnięta od ucha do ucha zapytała:
    - I jak po rozmowie  Middletonem? Zawiesił Cię?
    Frank spojrzał na mnie pytająco, nie mając zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Przez zaciśnięte zęby szepnąłem do niego „Bądź dla niej miły.”. Wykonując moje polecenie, pełen rezerwy odwzajemnij uśmiech dziewczyny, która na jego widok zatrzymała na moment oddech. Pewnie po raz pierwszy w życiu widziała taki gest z jego strony.
    - Na całe szczęście ominęła mnie ta przyjemność. - odparł radośnie, bezbłędnie odgrywając rolę uprzejmego kolegi.
    - To cudownie, Frank. - przerwała na ułamek sekundy. - Może... Może wyszlibyśmy razem na kawę wieczorem?
    - Zgódź się. - poradziłem ściągając usta.
    Z naklejonym uśmieszkiem obsypał ją oględnym spojrzeniem, szarmancko odpowiadając:
    - Z wielką przyjemnością. Będzie to dla mnie wielki zaszczyt, Cassie.
    Cassie ledwo powstrzymywała się od podskoczenia z triumfalnej radości i wręcz ociekającej z niej euforii.
    - Ósma Ci pasuje? - zaproponowała.
    - Pewnie. Chyba wiesz gdzie mieszkam, prawda?
    - Oczywiście. Przecież już kiedyś u Ciebie byłam, zapomniałeś? Chociaż, możliwe. Mieliśmy zaledwie po osiem lat.
    - No to w takim razie jesteśmy umówieni. Do zobaczenia wieczorem. - machnął ręką na pożegnanie, ruszając wzdłuż korytarza.
    Obróciłem głowę, zerkając przez ramie na wciąż sterczącą przed gabinetem dyrektora Cassie. Z miną, jakby była studentem rozdziewiczanym przez stado osiemnastolatek, przyglądała się odchodzącemu Frankowi. Czułem sie winny. Przez moją praktycznie martwą duszę, odciąłem dziewczynie drogę do spełnienia jej marzeń.
    Czego nie może mieć jeden, ma drugi.


Cóż, mam głęboką nadzieję, że spodobał wam się zapewne długo wyczekiwany rozdział. Powinnyście wszystkie podziękować Magdzie, bez której nigdy nie uwierzyłabym, że gdzieś wewnątrz mnie na prawdę drzemie pisarski talent jestem w stanie go napisać, Kochana, jesteś wielka, mój ty Bogu! <3 Tak więc tą notkę pragnę dedykować właśnie jej. 

[klik] tak dla osłodzenia atmosfery.

9 komentarzy:

  1. NIE ZGADZAM SIĘ! on nie może się spotkać z tą Cassie. ;// ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. No własnie to jest chore !xD tu ma byc Frerard ! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. lol, to ja już nie rozumiem. czyli Gerarda widzi TYLKO Franek, tak? i tu ma być do cholery FRERARD ! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowy rozdział! Yeaaa!
    Tylko niech Frank nie będzie z ta Cassie...!-_-
    Ja chcę więcej! Pisz szybko następny xD!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj tam, oj tam. Kto jak kto ale w TOBIE, MÓJ BOGU drzemie taki pisarski talent, że jestem pewna, iż za kilka lat odniesiesz sukces.:) Niemniej jednak dziękuję chociaż nie wiem czym sobie zasłużyłam, przecież głoszenie prawdy to nie rzecz, która zasługuje na tak wspaniałą nagrodę. :) Dziewczyno, uwierz wreszcie, że zostałaś obdarowana wyjątkowym darem, za który wiele osób chciałoby zabić. Wzruszasz, dajesz nadzieję i dodajesz koloru temu naszemu życiu, co nie przeszkadza Ci w byciu wyjątkowo wrednym i szczerym obserwatorem, za co Cię kocham. <3
    Aha, ja chcę więcej tego Frerarda bo miałam po prostu dreszcze czytając pierwszy akapit i co jest w tym wspaniałego a zarazem lekko zboczonego - czułam się obserwatorem tej sytuacji, niewidzialnym i aż się zarumieniłam. xD I wreszcie poznaliśmy dar Gerarda - prawie umarłam ze śmiechu wyobrażając sobie minę Franka i tego nauczyciela. Także tego, czekam na więcej! :D
    Mój Bogu, oddaję pokorne ukłony.
    Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  6. aaaa, to opowiadanie jest niesamowite! od razu przeczytała wszystko, za jednym zamachem! i chcę więcej! nie wiem czemu, ale jak zaczęłam to czytać, to wyobraziłam sobie, że Frank powinien brać jakieś leki, ale ich nie bierze, potem pojawia się Gerard, potem Frank niechcący mówi na przykład mamie o Gerardzie, a matka wsadza go do zakładu psychiatrycznego, gdzie siłą wmuszają w niego leki, które zakłócają tak jakby kontakt z Gerardem. Frank w pewnym momencie już go nie widzi i myśli, że to wszystko była jego chora wyobraźnia, a potem suprajs! Jednak nie! Ale to tylko moje chore sugestie ;P
    http://pay-attention-reader.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. http://pay-attention-reader.blogspot.com/
    ankieta do gej parady ;P

    OdpowiedzUsuń
  8. Ach, przeczytałam całe opowiadanie (dużo tego nie było, ale i tak się czytało szybko, bo było bardzo ciekawe :)) Sam koncept jest prześwietny i to się bardzo chwali. Mam nadzieję, że niedługo uraczysz nas nowym partem, na który z niecierpliwością czekam. Też bym chciała mieć takiego anioła stróża, hue hue :D Dodaj coś szybko *prosi prosi*. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeelbiam!!! Jak tylko przeczytałam prolog, nie oderwałam się od tej strony aż do ostatniego słowa rozdziału piątego! Po pierwsze, chylę czoła za pomysł. Jesteś niesamowicie kreatywna, wymyślić od podstaw kompletnie inne światy, zasady tam panujące, korelacje i tak dalej, to nie jest wbrew pozorom łatwa sztuka. A Ty przedstawiłaś to w niezwykle spójny, logiczny i porywający sposób. Zakochałam się w tej koncepcji i ściska mnie ze złości, że to nie ja wpadłam na tak genialny pomysł! ;) Czekam z niecierpliwością na coś nowego, obyś szybko wróciła z rodziałem szóstym!
    PS: Cudowny obrazek Gerarda ze skrzydłami i Franka, gdzieś Ty go znalazła? Czy to może Twój własny projekt? ;)

    OdpowiedzUsuń