środa, 3 sierpnia 2011

Prolog

Witam was, kochani. 
Zapewne niektórzy z was mogą mnie kojarzyć z mojego drugiego Ferarda, którego piszę razem z Planetary Child. Chciałam się trochę oderwać od zwykłych opowiadań, więc stworzyłam coś nieprzeciętnego. Mam nadzieję, że nikt już wcześniej nie wpadł na takowy pomysł ;)
Prolog jest trochę przydługi, gdyż nie mogłam się powstrzymać od pisania. Wyobraźcie sobie jak trudno było mi to zakończyć. Dziwne. Całe południe szukałam inspiracji we wszystkim, nawet w kotlecie i ziemniakach, a ten pomysł przeszedł mi znikąd, kiedy szperałam w necie. No proszę, potwierdza się moja teza, że wszystko przychodzi nam łatwo wtedy, kiedy najmniej tego chcemy. Miłego czytania mojego anielskiego Frerarda. Notkę dedykuję wszystkim bez wyjątku :*


„Gerard Arthur Way, jako winny nieumyślnego popełnienia grzechu, w postaci uśmiercenia 23 osób, włączając siebie samego, podczas pożaru, zostaje pozbawiony możliwości opuszczenia międzyswiata i udania się do królestwa niebieskiego, dopóty nie odkupi swych win. W tymże celu zostaje on zesłany do świata nieumarłych, pod postacią anioła stróża śmiertelnika, Franka Anthony'ego Iero. Nakazuje się mu chronić chłopaka przed śmiercią, krzywdą i cierpieniem. Kara trwać będzie, dopóty Sąd Niebiański nie uzna go za czystego na sumieniu i godnego udania na wieczny spoczynek. Mimo przywrócenia mu możliwości, do funkcjonowania na Ziemi  pod postacią anioła, zostaje on pozbawiony uczuć okazywania, jak i odbierania.  Jeśli jakikolwiek śmiertelnik ujrzy Stróża, zostanie on natychmiastowo skreślony, wysłany do Królestwa Ciemności i skazany na wieczne potępienie oraz łaskę Pana Ognia.”


    
     Gerard siedział naburmuszony na kamieniu, przed  czarną spróchniałą bramą, oddzielającą resztę międzyświata, od czarnej wierzy bez końca. Budynek Sądu Międzyświeckiego. To właśnie tam usłyszał przed chwilą, że mimo śmierci, przed którą od zawsze uciekał, nie może do końca umrzeć. Siedząc z podkurczonymi nogami, które obejmował rękoma, wpatrywał się na wirujące w powietrzu drobinki popiołu. Na myśl przywodziły mu pożar, który całkowicie przypadkowo wywołał. Nie chciał tego robić. Nawet o tym nie pomyślał. To był zwykły wypadek, przeciwność losu.
    - Hej, żyjesz? - ktoś szturchnął go w ramię.
   Całkowicie opanowany odwrócił lekko głowę w lewą stronę i spod przymrużonych powiek spojrzał na postać, stojącą obok niego. Kobieta o długich, puszystych, bordowych włosach stała przed nim ze sztucznym uśmiechem, nałożonym na twarz. Miała na sobie czarną zbroję długości krótkich spodenek. Przy lewym udzie umocowana była pochwa, z której wystawała jedynie srebrno-czarna rękojeść miecza. Czarny jak smoła metal pobłyskiwał lekko, nie wiadomo z jakich przyczyn. W międzyświecie nie było słońca. Nie było nawet chmur. Nad  ich głowami znajdowała się pusta, szara przestrzeń. Nie wyglądało to ani na niebo, ani na piekło. Raczej coś pomiędzy. Popiół rozsypany na ziemi miał chyba symbolizować wygaszony ogień.
    - Sam nie wiem, nikt mi na to pytanie jeszcze nie odpowiedział, mimo, iż pytałem z dziesięć razy. - burknął odwracając wzrok od kobiety. - Kim jesteś?
    - Jestem  Oruka, Bezduszna Wojowniczka, moim obowiązkiem jest chronić wieży przed mrocznymi istotami, kryjącymi się w odległych zakątkach międzyświata. Mam Cie zaprowadzić do Bramy Światów, gdzie ktoś na Ciebie czeka. - głos miała delikatny, niczym wodna nimfa.
   Gerard słysząc o mrocznych istotach lekko się wzdrygnął i skulił jeszcze bardziej.
    - Chodź. Chyba, że chcesz, żeby jeden z harkanów Cię dopadł.
    - A co to jest? - zapytał wstając ze swojego siedzenia i próbując dotrzymać kroku Oruce.
    - Potwory z Lasu Zbłądzonych. Kształtem przypominają skrzyżowanie jaguara i nocnej zjawy. - odparła sztywno nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
   Na prawej ręce miała wytatuowanego granatowego smoka z otwartą paszczą, który oplatał całe jej ramie. 
    - Ten tatuaż. - wskazał na niego głową. - To jakiś symbol?
    - Tak. - spojrzała na chłopaka z ukosa, a na jej twarzy pojawił się władczy uśmiech. - Symbolizuje Armię Czarnych Smoków.
    - Czyli jesteś jedną z nich?
    - Tak, można powiedzieć, że jestem czymś w rodzaju kapitana.
    Gerard odpowiedział jej skinieniem głowy. Ledwo za nią nadążał. Miała długie nogi, a jej chód był dość szybki. Pewnie połowę swojego życia spędziła na bieganiu, dlatego nie była przyzwyczajona do normalnego spaceru.
    - Długo juz idziemy? - jęknął Gerard. - Daleko jeszcze?
    - Nie wiem ile idziemy. W miedzyświecie nie ma czegoś takiego jak czas. Ludzie się nie starzeją, nie ma dnia, czy nocy, pór roku, lat. - opowiadała tonem, w którym czuć było pasję. Widać bardzo kochała to miejsce. - Kiedy zobaczysz ruiny zamku, to będzie znaczyło, że już jesteśmy niedaleko.
   Po długiej wędrówce dotarli do Kamiennego Lasu. Między dwoma kamieniami znajdowała się czarna brama. Po obu jej stronach umiejscowione były dwa filary, ozdobione dziwnymi znakami, które zdawały się Gerardowi zupełnie obce.
    -  Język Paletonów. Ród magów z międzyświata. To do nich należy ta brama, lecz po wojnie zawarli sojusz z niektórymi rasami i udostępnili im ją. - odparła Oruka, jakby czytała w jego myślach.
   Zza wielkiego głazu po lewej, wyłoniła się średniego wzrostu kobieta, o włosach w kolorze zieleni. Z łopatek wyrastały jej dwa wielkie skrzydła, które pokrywały białe pióra. Drobne ciało spowite było szarą, zwiewną szatą. Gerard widząc, że miała na sobie obcasy na platformach, aż wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
    „Jak ona się w nich porusza?” Pomyślał.
    - Ariena, to twój podopieczny, na czas podróży do Świata Nieumarłych.- zwróciła się do niej wojowniczka.
    - Oh, witaj, nowicjuszu. - uśmiechnęła się ciepło do chłopaka. - Mi tez kiedyś przydzielono takie zadanie, niestety Sąd uznał, że mój grzech był zbyt duży, a jednocześnie za słaby, abym mogła pójść w jakąkolwiek stronę.
   Brunet przełknął ślinę i odgarnął opadający na oczy kosmyk  czarnych włosów. Ariena, Upadła Anielica, odwróciła się przodem do bramy i układając dłonie w dziwny sposób, zamknęła oczy i wyszeptała kilka słów w języku Paletonów. Kiedy skończyła mówić, zabłysło jasne światło, a wnętrze bramy wypełniło się żółtą poświatą. Ariena wyciągnęła rękę w stronę Gerarda i z ciepłym uśmiechem na ustach szepnęła:
    - Chodź za mną.
   Chłopak posłusznie pochwycił jej zimną, białą jak ściana dłoń, a ta pociągnęła go za sobą i oboje zniknęli w bramie, pozostawiając po sobie rozbłysk żółtego światła, któremu towarzyszył dźwięk jakby miliona dzwonków.
   Gerarda dopadł ogromny ból głowy. Byli nigdzie. Z każdej strony otaczała ich biel. Nagle wszystko zamigotało i chłopak zobaczył przed sobą nikły zarys setek białych drzwi. Byli w jakimś korytarzu. Ariena rozejrzała się dookoła. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. W końcu zerwała sie jak poparzona z miejsca i ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Gerard rzucił się za nią krzycząc:
    - Zaczekaj na mnie.
   Milczała. Słychać było tylko stukot jej obcasów.
    - Powiedz mi, czy ja umarłem? - spytał nerwowo Gerard, próbując uspokoić swoje dłonie, które trząsały się jak zaczarowane.
    - Nie, nie umarłeś. Nie jesteś też żywy. Jesteś po prostu.. jakby Ci to powiedzieć.. pusty w środku. Jak każdy anioł. Oscylujesz na granicy  życia i śmierci.
    - Myślałem, że anioły, to istoty o wielkim sercu.
    - Bajki, które wymyślają śmiertelnicy. Nie widzieli, a gadają. - prychnęła z dezaprobatą. - To tak samo jak mówić o przyjemnościach, jakie niesie ze sobą seks, a nigdy tych przyjemności nie zaznać, ot co.
    - Ciekawy przykład. - mruknął Gerard spuszczając wzrok.
   Dziewczyna podeszła do jednych z drzwi po prawej stronie. Chwyciła za klamkę. Były zamknięte. Spojrzała na kawałek drewna, jakby szukała czegoś na nim, mimo, iż był zupełnie pusty. Z powrotem położyła dłoń na klamce, po czym zamknęła oczy i odchyliła głowę lekko do tyłu. Kawałek metalu pod jej ręką zaświecił na chwilę i równie szybko zgasł. Ariena otworzyła oczy i opuściła klamkę, która od razu otworzyła drzwi. Za nimi nie było nic, pustka. Gerard nawet nie zauważył, że wpatruje się w tą pustkę z lekko opadniętą szczęką. Przeniósł wzrok na Anielicę i uniósł brew.
    - No dalej, idź. - gestem ręki pokazała mu, żeby przeszedł przez próg.
  Gerard zrobił krok w stronę przejścia, lecz od razu się zatrzymał.
    Poczekaj, skąd będę wiedział, że już odkupiłem swoje winy? - zapytał łapiąc się kurczowo framugi.
    - Sam się zorientujesz. - odparła Ariena i popchnęła go lekko przed siebie.
    Gerard przeszedł przez drzwi, po czym nastąpiło kolejne uderzenie jasnego, porażającego światła.
  
   Wokół niego nie było nic. Czerń, czerń i jeszcze raz czerń. Zewsząd Słychać było przeraźliwe piski, które drażniły jego uszy. Okrzyki cierpienia i przeciągłego bólu. Czuł jak to wszystko rozrywa go od środka. Jakby jego martwe wnętrzności były rozrywane na drobne kawałki.
   W końcu krzyki ucichły. Czerń zaczęła się rozmywać, aż nie było już nic, nawet jej.
    Po wszystkim nastąpiło prowizoryczne uczucie chłodu, jakie Gerard poczuł na plecach. Dreszcz przeszył go na wskroś, a włosy na rekach zjeżyły się. Poczuł, że spada. Spadał długo, lecz starał się nie panikować. Był w stu procentach pewien, że nic mu się nie stanie. W końcu jest niczym. Nie czuł bólu, strachu, nie popadał w paranoje. Był dosłownie wyprany z emocji. Odebrali mu jego najcenniejszy skarb, mimo, iż i tak miał nie żyć. Wolał najboleśniejszą śmierć, od długich lat bez emocji wśród nieumarłych, które go czekają.
    Kiedy skończył spadać, jego ciało nagle nabrało ciężkości. Poczuł, że mięśnie na nowo nabrały sprawności. Jedynie serce przestało bic i już nigdy nie zacznie. Powoli podniósł ociężałe powieki. Obraz był zamazany i widział jak przez mgłę, jednak kiedy potarł lekko oczy, wszystko nabrało kształtów. Poczuł pod sobą kamienie i gałęzie, wbijające się w jego plecy. Obejrzał się dookoła siebie. Żadnego nieba, tylko przesłaniające je konary drzew.  Na niektórych zazieleniły się już liście i wprowadziły do lasu trochę kolorów. Wilgotna ściółka była tak nieprzyjemna, że chłopak szybko się z niej podniósł i niemrawo stanął na nogach, tracąc na chwilę równowagę. Na całe szczęście ratunkiem okazało się drzewo, pod którym wylądował.
    Był początek wiosny. Dwudziesty czwarty marca, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku. Drzewa okalające go z każdej strony, był mu dobrze znane. Spędził w tym lesie niejedną noc, niejeden weekend i niejeden raz prawie się w nim zgubił. Na jednym z drzew, w głębi lasu zbudował kiedyś domek na drzewie. Nie wiedział dlaczego, ale poczuł, że musi się tam udać. Obrócił się tyłem do drzewa, i nagle poczuł, że czymś o nie uderzył. Zastanawiając sie co to było, obrócił się lecz nic ta nie było. Żadnej wystającej gałęzi, żadnego grzyba drzewnego, ani zwierzaka. Nic. Po chwili doznał oświecenia. Pomacał się po łopatkach, gdzie natrafił na wyrastające z nich, silne skrzydła. Skupił sie z całej siły, marszcząc czoło, aż jego nowe kończyny machnęły dwukrotnie wzniecając podmuch wiatru.
   Gerard jak głupi wyszczerzył zęby wpatrując się w opierzone czarnymi piórami skrzydła. Po raz kolejny potrzepał nimi, śmiejąc się głośno. Przez chwilę bawił sie podarunkiem od  Rady Upadłych Aniołów. Nie spodziewając się niczego, mocno uderzył skrzydłami o powietrze, aż nagle jego ciało uniosło się kilka centymetrów nad ziemię. Zaprzestał tej czynności i z impetem opadł na ostre gałęzie, żołędzie i inne skarby ściółki leśnej. Uśmiechając się zawadiacko do samego siebie wzbił sie w powietrze i niemal nie rozbijając się o jedno z wiekowych drzew, poleciał na wprost. Niezdarnie leciał zygzakiem między drzewami, śmiejąc się niczym małe dziecko, które dostało nową zabawkę. Kierował się w stronę starego buku, na którym znajdowała się jego powietrzna chatka. Podleciał do domku i wślizgnął się przez niewielkie drzwiczki.
   To, co zobaczył na wejściu przeraziło go do tego stopnia, że omal nie wypadł przez ten sam otwór w ścianie, przez który tam wszedł, a raczej wleciał. Na jednym z dwóch fotelików, które przytaszczył tam jako dzieciak, siedziała Ariena. Patrzała na niego z eufemistycznym wyrazem twarzy. Jej fioletowe oczy świeciły z siłą setek diamentów.
    - Widzę, że zaznajomiłeś się już ze swoimi skrzydłami. - wypaliła na przywitanie.
    - Tak, są świetne. - odparł brunet ciesząc się jak głupi do sera.
    Anielica założyła nogę na nogę i potrzepała swoimi o wiele większymi skrzydłami, niż Gerard. Uśmiechnęła się zalotnie, lecz Gerarda to jakoś nie poruszyło. A tak, zapomniał, że Rada uniemożliwiła mu oddawania jakichkolwiek emocji. Nawet tych negatywnych.
    - Ariena, powiedz mi. - zaczął siadając w fotelu obok niej. - Jak to jest, że nie mogę odbierać jakichkolwiek emocji i ich okazywać, a ciągle się uśmiecham. I ciesze się.
   Dziewczyna ściągnęła brwi i krzywiąc się z zakłopotania mruknęła pod nosem.
    - Dziwne, ja nie mogłam robić nawet tego. - Wzruszyła ramionami.
    - Bólu również nie odczuwam, tak?
    - Oczywiście. - skinęła głową. - Rada chyba poinformowała Cię o konsekwencjach związanych z ujawnieniem sie przed zwykłymi śmiertelnikami? Pora twoim podopiecznym oczywiście.
    - Tak, mówili mi. Ale zaraz zaraz. - ożywił się nagle – czyli, że będę miał kontakt ze swoim śmiertelnikiem?
    - No pewnie. - Ariena wyszczerzyła swoje idealnie proste, białe jak śnieg zęby. - Będziesz z nim mieszkał. Tylko ujawnij mu sie jakoś delikatnie. Rada stwierdziła, że to rozsądny chłopak, więc nie powinien zareagować na to jakoś... spektakularnie.
    - Frank Iero. - wyszeptał Gerard sam do siebie i sam zauważył, że imię chłopaka w jego ustach brzmiało jakoś inaczej. Bardziej troskliwie. - Poza tym, jak mam się ukrywać przed wszystkimi ludźmi, jeśli mam za nim chodzić i go pilnować, i - co gorsza – mieszkać pod jednym dachem z jego rodzicami.
   Ariena spuściła głowę i wypuściła ciężko powietrze. Anioły mimo, że nie musiały oddychać, to mogły to robić. Kwestia przyzwyczajenia.
    - Zdradzę Ci tajemnice. Posiadasz szczególna umiejętność, którą nowicjusze powinni odkrywać sami. Ale ja Cię lubię więc Ci o tym powiem.
   Podniosła się z siedzenia i stanęła przed Gerardem. Zamknęła oczy i momentalnie zrobiła się mniej widoczna, wręcz przezroczysta. Otworzyła oczy i uniosła przedramiona ku górze.
    - Niezłe co nie?
    - Tak, ale przecież wciąż trochę Cię widać. - skrzywił się Gerard.
    - Nie, ludzie nas kompletnie nie widzą. Tylko nasz gatunek ma możliwość dostrzeżenia niewidzialnego Anioła jak przez mgłę. - sprostowała powracając do dawnej postaci.
    - Jak to się robi?
    - Tak samo jak z lataniem. Wysilasz sie z całej siły i myślisz o staniu sie niewidzialnym. Z czasem będzie Ci to przychodziło tak samo jak oddychanie.
   Gerard siedział cicho w fotelu i patrzał na drzewa  za małym okienkiem, które tworzył wycięty otwór w ścianie. Po gałęzi znajdującej się najbliżej okna skakała ruda wiewiórka z puszystą kita. Brunet uśmiechnął się do siebie samego. Dawno nie widział żywych istot.
    - Nie musisz jeść, pic. - zaczęła nagle wyliczać Ariena. - załatwiać potrzeb fizjologicznych. Nie musisz robić niczego. Po co ja tu w ogóle przychodziłam. Wcale nie wysiałam. Widzisz, na jaki altruizm sie dla Ciebie zdobywam. - zaśmiała się pod nosem spoglądając w stronę Way'a.
    - Nie musiałaś, na serio. Ale dziękuję, że mi wszystko ułatwiasz.
    - Jutro twój pogrzeb. - poinformowała go.
   Na dźwięk tych słów poczuł ukłucie w brzuchu. Dziwnie jest słyszeć o swoim pogrzebie. Szczególnie, kiedy siedzi się parę kilometrów od domu.
    - Wybierasz się na niego?
    - Hmm... wolno mi tak opuszczać swojego podopiecznego?
    - Zawsze możesz go zabrać ze sobą. Powie, że był twoim kolegą ze szkoły.
   Chłopak poczuł ponowne zniesmaczenie. Kiedy jeszcze chodził do szkoły, nie miał wielu przyjaciół. Jedynie najlepszą przyjaciółkę, Raven. Ciekaw był, czy płakała za nim.
    - Tak, pójdę tam z nim. Szkoda tylko, że nie mogę się nikomu pokazać. - spuścił głowę na dół, a burza czarnych włosów opadła mu na twarz. - Trudno mi będzie przebywać  obok matki, brata i... - przełknął głośno ślinę -  Raven.
    - Kim jest Raven? Twoją dziewczyną?
    - Nie – zaśmiał się słysząc po raz kolejny, że ktoś brał ją za jego dziewczynę. - Moją najlepsza przyjaciółką. Brakuje mi jej.
   Ariena położyła mu dłoń na ramieniu i rzuciła porozumiewawcze spojrzenie. Współczuła mu głównie przez to, że przeżyła kiedyś to samo.
    - Anioły zawsze dostają podopiecznych ze swojego miasta? - zapytał nagle Gerard.
     - Nie, ty masz akurat takiego farta, że trafiłeś do rodzinnego miasta. Mnie wysłali do Londynu.
    - Ou. - skrzywił się chłopak.
    - Dobra, Gerard, już na Ciebie czas. Nie znam adresu twojego podopiecznego, więc mam nadzieję, że trafisz sam. Świadomość Cię tam nakieruje. - wstała z fotela i skierowała sie w kierunku wyjścia. - A, no i pamiętaj, że choćbyś go zgubił, to sam go znajdziesz Będziesz go czuł.
    - Ej, czkaj! - zatrzymał ją chłopak, podbiegając do niej. - Spotkamy sie jeszcze?
    - Być może. - posłała mu delikatny uśmiech.
   Rozprostowała wielkie, białe skrzydła i z szumem wyleciała z domku na drzewie zostawiając chłopaka samego, na pastwę świata żywych. Na pastwię siebie samego.

2 komentarze:

  1. To jest dobre! Nieziemski klimat <3 W ogóle przeniosłam się do międzyświata, wiesz? :d Czekam z utęsknieniem na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się bardzo!

    OdpowiedzUsuń