czwartek, 11 sierpnia 2011

Rozdział IV

O rany boskie, spieprzyłam. Miało być romantycznie i tajemniczo, a wyszło chujowo i wszystko nie trzyma się kupy XD To wszystko przez to, że  jutro wyjeżdżam, a  nie chciałam zostawiać bloga bez nowej notki. W końcu obiecałam dodawać raz na tydzień, a wracam za tydzień. Chciałam opisać coś nieco śmielszego, ale tak jak już mówiłam, opuszczam dom na sześc dni i komputer zostaje w rękach mamy.
Następnym razem lepiej zaczekam na pzypływ weny, bo pisanie bez jej obecności to totalna porażka, na co przykładem jest ten oto epizodzik Anielskiego Frerarda. Na tę chwilę to najdłuższy rozdział.
Miłego czytania.  ♥



W kominku tańczyły pomarańczowe płomienie rozgrzewając atmosferę w salonie. Jedynym źródłem światła w całym domu był rozpalony ogień. Raz po raz maleńkie iskierki wylatywały poza granice dzielącą wnętrze kominka z pokojem. W mieszkaniu było pusto, nie licząc mnie i Franka, który siedział skulony w fotelu obok skupiska ciepła. Za oknem rozpętała się istna nawałnica. Dziki wiatr wyginał pnie drzew, a deszcz lał się po ulicznych rynsztokach hektolitrami. Matka chłopaka udała się na babskie posiedzenie do Pani Rosie, dając nam chwilę prywatności. Usadowiłem się na kawałku puszystego dywanu u stóp bruneta, grzebiąc mozolnie pogrzebaczem w kominku.
    Żadne z nas nie planowało przerwać ciszy, która zapętliła się wokół nas. Zerknąłem na niego kątem oka. Nawet na mnie nie patrzał, jakbym był mu obojętny. Od kiedy wróciliśmy wczorajszego dnia do domu, zrobił się dziki i niedostępny. Obchodził się ze mną obojętnie. Nie obdarzył mnie nawet cieniem uśmiechu, a co dopiero spojrzeniem. Nie miałem pojęcia co spowodowało jego nagłą zmianę nastroju.
    Westchnąłem ciężko i powróciłem do przewracania drewnianych kołków za metalową bramką w abstrakcyjne wzory. Na oko osunął mi się pukiel czarnych włosów. Lekko się wzdrygnąłem, kiedy brunet znalazł się u mego boku i subtelnym gestem odgarniał mi grzywkę z czoła. Spojrzałem na niego pytająco, a w moich oczach zaświecił płomień nadziei. Wtulił się w moje lewe ramie i przycisnął do mojego barku głowę, jakby doskwierało mu zimno. Oparłem się o nią i przymknąłem oczy.
    - Gerard. - szepnął cicho, sprawiając, że moje martwe serce zabiło jeden jedyny raz.
   Po plecach przeszedł mi prowizoryczny dreszcz. Wygiąłem sie w bok i spojrzałem na Franka unosząc brew.
    - Ah, już nic. - warknął. - Zepsułeś nastrój.
    - No ale co chciałeś mówić?
    - No nic już.
    Z miną małego, naburmuszonego dzieciaka odwrócił sie do mnie plecami i założył ręce na piersi.
    - Nie chcesz się do mnie dalej odzywać, to nie. Łaski bez. - burknąłem i zacząłem się zbierać z ziemi, kiedy  Frank momentalnie obrócił się i przylgnął do mnie, oplatając wokół mojego pasa ramiona.
    - Gerard, proszę, nie wiem co mi się stało. Zachowuję się jak baba w ciąży. Wybacz.
   Westchnąłem z ulgą i pogłaskałem go po głowie. Osunąłem go od siebie i spojrzałem na niego wymownym spojrzeniem. Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć, wiec jedyne co zrobiłem, to szeroko sie uśmiechnąłem i po chwili cmoknąłem go czule w usta.
    Frank łapczywie odpowiedział na mój pocałunek, a ja omal nie wywróciłem się do tyłu.  Rozchyliłem wargi, pozwalając mu przejść do nieco ostrzejszych pieszczot. Jego język zmysłowo plątał się razem z  moim. Cała akcja przypominała spektakl. Nasze usta były teatrem, a języki to aktorzy, odgrywający namiętną scenę.
    - Frank, daj sobie spokój. - szepnąłem mu do ucha, kiedy udało mi się wyswobodzić z jego uścisku.- Nie próbuj mnie zmiękczy.
     - Przepraszam, jesteś taki pociągający. - dyszał z podniecenia, a jego głos łamał się co drugie słowo.
    - Jak chcesz mnie przelecieć to po prostu mi to powiedz. - na mojej twarzy malował się wredny uśmieszek.
   Rozentuzjazmowany chłopak uśmiechnął się i miał już coś powiedzieć, lecz położyłem mu palec na ustach i mruknąłem:
    - I tak Ci się nie uda.
    - Oh, jakiś ty asertywny. - ponownie przybrał minę naburmuszonego dzieciaczka. Był taki słodki, kiedy to robił.
   Wstałem z dywanu i zaśmiałem się impertynencko pod nosem. Podszedłem do barku i bez pytania wyciągnąłem z niego rozpieczętowaną paczkę papierosów. Czerwone Marlboro. Wsunąłem do ust jedną fajkę i obracając kartonik w palcach mruknąłem cicho. Zanurzyłem końcówkę papierosa w ogniu zapalniczki i zaciągnąłem się dymem. Wydmuchując go z ust spojrzałem na chłopaka, który wciąż w tej samej pozycji ślęczał na dywanie, przyglądając mi się z ciekawością.
    - No co? - uniosłem brew – Tak Cię dziwi widok palącej osoby? Przed śmiercią paliłem jak smok. Fajka za fajką. Wyobraź sobie co przeżywałem, kiedy skończyły mi się pieniądze. Pracowałem głównie, żeby mieć je za co kupić. Caluteńka wypłata szła na sześciopak czerwonych Marlboro.  - obróciłem papierosa w palcach. - A co do twojej silnej potrzeby.. Nie jesteś przypadkiem za młody na seks?
    Frank prychnął pod nosem po czym speszony obrócił ode mnie wzrok. Mimo ciemności panujących w pomieszczeniu, dostrzegłem na jego policzkach rumieńce.
    - Oj, oj, Franiu prawiczek. Nie przejmuj się. - zaciągnąłem się ponownie papierosem. - Według mnie to żaden wstyd. A poza tym.. - kolejny mach. Wypuściłem dym przed nos. - Gejowski seks to żadna przyjemność. Nie zrozum mnie źle, ale..
    - Proszę Cię, skończ. - westchnął ciężko – Poza tym skąd wiesz jaki jest seks oralny?
    Pod wpływem wspomnień skrzywiłem się lekko i obróciłem głowę w prawo. Strzepnąłem popiół do popielniczki stojącej na komodzie po czym zacząłem grzebać czubkiem trampka w podłodze.
    - Jakby to... - krępowałem się, co było słychać w mim głosie. - Kiedyś tam na imprezie za dużo wypiłem i był taki ładny facet i no wiesz..
    - Jak się nazywał?
    - Josh Nevel.
   Brunet na dźwięk tych dwóch słów wywalił oczy i odchylił się w tył, świdrując mnie wzrokiem.
    - Ja pierdole. - wyszeptał nie ruszając się ani o centymetr. - Jebał się z moim kolegą.
    - Byłem kurwa pijany! - krzyknąłem lekko zdenerwowany. - Poza tym powiedz, że sam masz czasem ochotę go przelecieć.
    Frank wywrócił oczami i po chwili skinął głową.
    Za oknem deszcz się wzmagał i co chwila rozbrzmiewał piorun. Zgasiłem końcówkę papierosa i wyszedłem z salonu z popielniczką w dłoni. Była niedziela, dwudziesty ósmy marca. Za kilka godzin miałem przeżyć swój pierwszy dzień w szkole, w postaci osobistego ochroniarza. Nigdy nie podejrzewałem, że mogę nim zostać. Byłem raczej... Jakby to ująć... cienkiej budowy.
   Otworzyłem drzwiczki pod zlewem i wrzuciłem do kosza pozostałości po papierosie. Jak dobrze wychowany i ułożony chłopak, umyłem popielniczkę i odstawiłem ją na swoje miejsce. Frank wciąż siedział przed kominkiem. Obawiałem się, żeby się przypadkiem nie poparzył. Zgarnąłem z barku paczkę Marlboro z resztką papierosów i pewnym siebie krokiem udałem się w kierunku bruneta. Z gracją modela usiadłem w fotelu, wyciągnąłem z paczki kolejną fajkę i wyciągnąłem ją w kierunku Franka, unosząc brew. Wyciągnął z jej wnętrza papierosa i wsadził koniuszek o ognia w kominku. Miałem nadzieję, że nie przyczyniałem się wówczas do wciągnięcia go w nałóg.
    - Od kiedy palisz? - zapytałem wyrywając mu z rąk fajkę i podałem mu swoją. Zapomniałem o zapalniczce.
    - Od jakiego roku. - zmarszczył czoło łypiąc wzrokiem na dym, wypływający spomiędzy moich warg.
   Usiadłem po turecku i pochyliłem się w przód, opierając łokcie na kolanach.
    - Sam sie nauczyłeś, czy ktoś Cię w to wciągnął?
    - Sam. - kłamał.
  Skinąłem głową nie chcąc wdawać się w dyskusję.
  Wyciągnąłem w jego stronę dłoń i burknąłem lewo słyszalne: „Podaj rękę.”. Zrobił jak chciałem. Rzuciłem na nią okiem i mruknąłem pod nosem.
    - Kiedyś umiałem czytać z dłoni. W ogóle  miałem jakiś przejaw czarodziejstwa. - wypuściłem rękę chłopaka. - Tarot, horoskopy, wróżenie z fusów herbacianych. Nie wiem co mi przyszło do głowy.
    - Mnie kiedyś pasjonowała Madonna, ale to sie chyba do tego nie umywa. - zaśmiał sie pod nosem.
    - Ej, Madonna jest zajebista. - skarciłem go, szturchając lekko jego ramie. - Nie waż mi się o niej źle mówić.
    - Bo co mi zrobisz? - spojrzał na mnie uwodzicielsko..
    - Będę zmuszony Cię ukarać. - odwzajemniłem mu się równie pożądliwym wzrokiem.
    - Madonna to suka. - szepnął prowokacyjnie przygryzając dolną wargę.
    - O ty mały. - wrzuciłem filtr od papierosa do ognia i rzuciłem sie na niego, przewracając go na plecy.
    Przygwoździłem jego nadgarstki do ziemi. Usiadłem okrakiem na Franku, który cały czas śmiał się głośno.
    - Odszczekaj to. - zachichotałem wtórując mu tylko.
    - Ani mi się śni. - szepnął, próbując zdusić w sobie dziki śmiech.
    - W takim razie. - pochyliłem się nad nim i szepnąłem mu do ucha – żadnego dotykania mnie przez najbliższy tydzień.
   Kiedy zobaczyłem jego mrożący krew w żyłach wzrok, wybuchnąłem głośnym śmiechem, odchylając głowę w tył. Wstałem z niego i udałem sie z powrotem w kierunku  barku. Otworzyłem go i zacząłem wodzić wzrokiem po etykietach na butelkach z różnymi trunkami. W końcu mój wzrok przykuła butelka ze starym, dobrym whisky. Wyciągnąłem alkohol z wnętrza barku. Spojrzałem na Franka, który na nowo przybrał minę naburmuszonego dziecka. Miałem wrażenie, że  całkowicie się w nie przeistoczył.
    - Nie udawaj wkurwionego sześciolatka, tylko mi powiedz, czy twoja mama pije
    - Nie. - burknął. - Trzyma to wszystko, bo jej się nie chce zabrać dupy i ich wywalić.
    - Zła kobieta, jak można chcieć wywalić dobre whisky? - skrzywiłem się. - Chyba nie zauważy, że zniknęła jedna butelka, prawda?
   Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie zmieszany.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                       - Co masz na myśli?
    Zamiast normalnie mu odpowiedzieć, udałem, że piję z kieliszka i głupio się uśmiechnąłem.
    - O nie, nie, nie. - zerwał sie z miejsca. - Ani mi się waż!
    - Boże, nie bądź takim histerykiem.
    - Gerard, nie bagatelizuj sprawy, już miałem jeną przygodę z pijaństwem w moim domu.
   Uniosłem brew.
    - Koledzy się do mnie sprosili i trochę się nawaliliśmy. Źle się to skończyło, nie chcę o tym myśleć.
    - Przestań. Co ja tu mogę zrobić? Poza tym nie wypiję dużo.
   W tym samym momencie zadzwonił telefon stacjonarny, stojący w przedpokoju. Frank rzucił mi spojrzenie, które miałem potraktować jako odmowę i podszedł do telefonu. Podniósł słuchawkę i rzucił o niej.
    - Halo?
   Reszta jego wypowiedzi opierała się na” Aha. Okej. Dobrze mamo.”. Po chwili wrócił do mnie i zmuszając się na uśmiech odparł:
    - Mama wróci jutro po południu.- oparł się o barek i założył ręce na piersi. - To co robimy?
   Pokiwałem mu przed nosem butelką z alkoholem. Westchnął ciężko i wywrócił oczami bezwładnie opuszczając dłonie.
    - Tak bardzo Ci na tym zależy? Nie przeżyjesz?
    Pokiwałem głową, wysuwając dolną wargę do przodu. Wysiliłem się n najpiękniejsze spojrzenie, na jakie mnie tylko było stać.
    - Dobra. - machnął ręką. - Rób co chcesz.
    - No widzisz. - ożywiłem się momentalnie. - Było tak od razu.
   Odkręciłem butelkę i zapełniłem nim do połowy szklankę, którą wyciągnąłem z szafki pod barkiem. Ująłem jej brzegi i podałem Frankowi. Widząc, że nie mam zamiaru się poddać, wziął ode mnie naczynie i udał sie do kuchni.
    - Nawet nie próbuj tego wylewać. - uprzedziłem go.
    - Dobra, dobra. - mruknął pod nosem.
   Kiedy chłopak zniknął za progiem, usłyszałem głośne pukanie. Intuicyjnie zrobiłem się niewidoczny i niepewnym kokiem wyszedłem na przedpokój. Brunet stał już przy drzwiach. Przekręcił zamek i nawet nie patrząc kto idzie, otworzył je. Do środka wpadła Ariena. Podeszła do mnie szybkim krokiem i gorączkowo wypowiedziała wiązankę jakiś słów, ale nie bardo ją rozumiałem.
    - Możesz powtórzyć? - zapytałem
    - Jezu, Gerard. -  obróciła się i spojrzała na wystraszonego Franka. Stał jak zamurowany i wpatrywał się w dziewczynę. - Coś dla Ciebie mam. I to nie dla zabawy. Musisz udać się dla mnie w pewne miejsce.
    - Co to takiego?
   Uniosła do góry fiolkę, zatkaną wiklinowym korkiem. W środku znajdował się fioletowy płyn z czymś, co przypominało  drobinki brokatu.
    - Do czego to?
    - Mentaksil.
    - Kurwa, co ty mi przynosisz? - skrzywiłem się.
    - Nie zrzędź tylko to wypij. - wcisnęła mi fiolkę do ręki. - Sprawi, że- że twoje skrzydła znikną na jeden dzień.
   Popatrzałem jeszcze raz na fiolkę. Obróciłem ją kilka razy, a jej zawartość zmieniła kolor na zielony to znowu na niebieski.
    - Gdzie mam iść? I dlaczego nie mówiłaś mi o tym wcześniej, o tym Mentaksilu?
    - Nie mówiłam Ci wcześniej, bo i tak byś nie dostał. Bazo trudno jest go zdobyć. Mentaksil to krew jednorożców. - łypnęła wzrokiem na stojącego w tej samej pozycji Franka. - Musisz go zabrać do Kentaki, tego klubu nocnego w Newark. Tam powiesz barmanowi, ze jesteś umówiony z Ben'em Hoolinsem. Ben jest Upadłym Aniołem, który dziwnym cudem wypił za dużo tego. - wskazała na fiolkę – I może sprawić że jego skrzydła normalnie znikają, tak samo jak my możemy zniknąć. Ma wtyki wśród żywych i nieżywych. Ogólnie rzecz biorąc jest... no jest kim jest. Sam Ci powie.
    - Dobra, rozumiem, ale po co mam tam iść?
    - Nie ważne. Dowiesz sie wielu ciekawych rzeczy. A zwłaszcza twój podopieczny. - poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
    - Co ma by dobrze? - wtrącił Frank
   Ariena podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
    - To na szczęście.
   Po chwili już jej nie było. Drzwi trzasnęły, a do domu wdarł się zapach deszczu i przeszywający mróz. Spojrzeliśmy po sobie pytająco.
    Potrząsnąłem fiolką i wzruszyłem ramionami.
    - W takim razie idziemy dzisiaj potańczyć.
    - Nigdzie nie idę! - wrzasnął głośno.
    - Ależ pójdziesz. Nie masz innego wyboru. A poza tym, jeśli chcesz się dowiedzieć po co dałem Ci ten naszyjnik, będziesz musiał.
   Chłopak westchnął ciężko i spojrzał na mnie z wyrzutem. Bez słowa obrócił się na pięcie i wszedł do kuchni. Widziałem jak podnosi szklankę ze stołu i kieruje się razem z nią w moją stronę.
    - No to. - mruknął spoglądając na jacka danielsa w naczyniu. - Jutro do szkoły idę z kacem.
   Uśmiechnął się i duszkiem opróżnił szklankę do połowy. Uśmiechnąłem się szeroko, ukazując pełne uzębienie i szturchnąłem go w ramie.
    - Jest dwudziesta pierwsza czterdzieści dwa. - mruknąłem patrząc na zegarek wisząca na ścianie za Frankiem. - Po dziesiątej wyjdziemy. Szczerze mówiąc, na samą myśl o naszym zadaniu, dostaje drgawek.
    - Nie przejmuj się. - dopił swoją porcję whisky i odniósł kubek do zlewu. - Raz się żyje. - krzyknął z drugiego pomieszczenia.
    - Nawet mnie nie wkurwiaj. - burknąłem mrużąc powieki.
    Brunet wyminął mnie, rzucając filuterne spojrzenie i postawił nogę na pierwszym schodzie. Od razu się zatrzymał i obrócił w moja stronę.
    - Skoro masz wyjść w ludzi, musisz się jakoś, no nie wiem, zamaskować? - napomknął.
    - Rany boskie, faktycznie. Przecież ludzie w New Jersey mnie znają, a na co dzień nie widuje się zmarłych.
    - Chodź na górę. - machnął ręką, żebym szedł za nim. 
    - Ratujesz mi dupę.
    Kiedy byliśmy na górze, Frank wygrzebał dla mnie fioletową bluzę. W paski oczywiście, czarne. Przerzuciłem ją przez ramię i wygrzebałem z kieszeni fiolkę z Mentaksilem. Wyciągnąłem korek i powąchałem napój. Pachniał jak normalna krew zmieszana z nutą wanilii. Obrzydliwy zapach. Skrzywiłem się i obróciłem głowę w bok, imitując wymiotuję. W końcu zatkałem nos i szybko wypiłem całą miksturę. W smaku była tak samo wstrętna. Jak na złość wolno przechodziła mi przez gardło. Przez chwile miałem wrażenie, że wróci, razem z wypitym przeze mnie łykiem whisky. Otrząsnąłem się jęcząc cicho.
    Spojrzałem na Franka ze łzami w oczach i uśmiechnąłem. Na moment zrobiło mi się dziwnie słabo, a zaraz potem poczułem się lżejszy.
    - Widać je dalej? - zapytałem chłopaka próbując ruszyć skrzydłami.
    - Ale Gerard. One- one całkiem zniknęły. - jąkał się.
    - Jak to?! - wrzasnąłem
   Wygiąłem łokcie i próbowałem wymacać skrzydło. Moje plecy były zupełnie puste. Z łopatek nie wyrastały żadne nowe kończyny. Na mojej twarzy zagościło rozczarowanie. Spojrzałem na bruneta.
    - Nie przesadzaj. Nie potrzebne Ci są przecież. - próbował mnie pocieszyć, niestety mu to nie wychodziło.
    - Przecież jutro mam z tobą iść do szkoły!
    - No to pójdziesz na nogach. - wzruszył ramionami nie pojmując mojej tragedii.
   Zrezygnowany spuściłem głowę. Miał rację. Za bardzo się do nich przyzwyczaiłem, a tak na prawdę nie był mi do niczego potrzebne. Założyłem na siebie bluzę. Była trochę niewygodna, zważywszy na to, że zwykle nosiłem bluzy o rozmiar za duże, a ta była idealna. Włożyłem na głowę kaptur i przejrzałem się w lustrze. Wyglądałem jak idiota.
    - Nie wyjdę tak z domu. - zaprotestowałem
    - Wyjdziesz, dobrze wyglądasz.
    - Daj mi chociaż tą pieprzoną kredkę. Dawno sie nie malowałem.
       Dostałem od niego to co chciałem, szybko podmalowałem oczy i ponownie zlustrowałem swoją ogólną prezentację.
    - Dobra. - machnąłem ręką. - I tak nie żyję.
    - Chodź już. - ponaglił mnie Frank.
     Próbując opanować emocje, zszedłem prędko po schodach i dopadłem drzwi. Miałem w sobie wulkan energii, który lada moment miał eksplodować. Byłem bezgranicznie podekscytowany normalnym wyjściem do klubu. Jeśli spotkanie z Udałym Aniołem można było nazwać normalnym. Niemalże podskakując, wyszedłem z domu, a za mną truchtał Frankie,  ledwo dotrzymując mi kroku. Zwolniłem trochę i łypnąłem wzrokiem na chłopaka. Patrzał na mnie spod byka, jakbym mu coś zrobił.
    - Uśmiechnij sie trochę. - objąłem go ramieniem, przyciskając do siebie.
    - A ciebie co ugryzło, panie tryskający życiem.
    - Ja Cię proszę, nie używaj przy mnie dwuznacznych zdań.
   Nie rozumiejąc tego co powiedziałem, uniósł brew. Nie musiałem nic tłumaczyć, bo po chwili Frank wybuchł gromkim śmiechem. Zgiął się w pół dając mi sójkę w bok.
    Kiedy doszliśmy na przystanek autobusowy, naciągnąłem kaptur bluzy bardziej na twarz. Ukryłem oczy pod lawiną ciemnych włosów. Po piętnastu minutach wyczekiwania, nadjechał autobus. Mieliśmy na tyle szczęścia, że było w nim niewielu pasażerów. Usiadłem na miejscu położonym w samym tyle. Przyłożyłem głowę do szyby i zacząłem wpatrywać się w krople deszczy, lgnące ku dolnej listwie okna. Burza ustała. Padał tylko deszcz, był dosyć rwący. Podczas całej drogi komunikacją miejską, Frank nie zamienił ze mną ani słowa. Powrócił do swojego ulubionego od ostatnich dwóch dni zajęcia, jakim było nieustanne milczenie.
    Po przebyciu piętnastominutowej drogi, wysiedliśmy na naszym przystanku. Wylądowałem w wielkiej kałuży, rozpryskując wodę na wszystkie strony. Całe moje szare spodnie były nakrapiane ciemniejszymi plamami. Westchnąłem ciężko i wymieniłem z Frankiem porozumiewawcze spojrzenia. Chłopak z całych sił próbował zdusić w sobie śmiech.
    - To wcale nie było śmieszne. - warknąłem przez zaciśnięte zęby.
    - Ależ było. - wyćwierkiwał niezrażony moim tonem Frank.
   Pociągnąłem go za rękaw bluzy i szybkim krokiem pomaszerowałem w stronę klubu. Zza budynku apteki wychylał się świecący na żółto i różowo szyld z napisem „Kentaki”, obok którego migał zarys dziewczyny o ponętnych kształtach. Miejsce do którego zmierzaliśmy, należało do najpopularniejszych placówek publicznych w Newark. W każdy piątkowy wieczór pod wejściem można było zobaczyć sznur ludzi, ciągnący się aż po sklep spożywczy, który znajdował się jakieś minimum pięćdziesiąt metrów dalej.
   Ja akurat nigdy nie należałem do osób lubujących sie w takich miejscach. Preferowałem raczej domówki, na które i tak nie chodziłem często. Nie przepadałem za zabawą, i co zwłaszcza ludźmi, jakich się na nich spotykało.
    - Cholera, pieniędzy zapomniałem. - stanąłem jak wryty.
    - A po co Ci pieniądze? Nie przyszedłeś tutaj pic.
    - Wejście jest płatne, kretynie. - wskazałem palcem na tabliczkę z informacją.
    - Co teraz zrobimy?
   Rozejrzałem się dookoła. Było w miarę pusto. Złapałem Franka za rękę i poprowadziłem go do zaułku, zaraz obok klubu. Spojrzałem u prosto w twarz, wypuszczając powietrze z płuc. Po chwili nasze sylwetki zrobiły się mgliste i przenikalne. Z powrotem wybiegliśmy z naszej kryjówki i bez żadnych skrupułów weszliśmy głównymi drzwiami do Kentaki, wymijając niczego nie świadomego ochroniarza.
    Uderzyło nas niebiesko różowe światło syntezatorów. Wewnątrz było na pęczki ludzi. Grała głośna muzyka, kobitey wiły się jak węże u boku swoich lub też wyrwanych na jeden wieczór facetów. Skrzywiłem się na widok  ekshibicjonistycznych tancerek, tańczących na stołach. Roznegliżowane i gorące, pobudzają zmysły niejednego faceta. Ja odstawałem od reszty i kompletnie nie ulegałem ich kuszącym ruchom.
    Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu Franka. Kiwnąłem do niego głową i zacząłem przepychać się między spoconym tłumem. W środku klubu znajdował się bar, otoczony lśniącym, grafitowym blatem. Na stołkach barowych siedziało kilku pijanych facetów. Przełknąłem głośno ślinę i skierowałem się do barmana.
    - Przepraszam, ja do..
    - Do Ben'a, wiem. - dokończył za mnie młody chłopak z brązowymi włosami do ramion. Miał maksimum dwadzieścia pięć lat. - Chodźcie za mną.
   Dał znać swojemu koledze po fachu, żeby przypilnował za niego interesu. Poprowadził nas do długiego korytarza, na tyłach klubu. Światło w nim było niebieskie, tak samo jak w klubie, co wprawiało mnie w dziwny nastrój. Zakręciło mi się na chwile w głowie, ale momentalnie odzyskałem panowanie nad sobą.
    Doszliśmy na sam koniec korytarza, gdzie barman otworzył przed nami drzwi po lewej. Z wnętrza pomieszczenia wydobywał się ostry zapach wody kolońskiej. Spojrzałem na chłopaka i głośno przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem co mam robić.
    - No wchodź. - ponaglił mnie
   Niepewny krokiem przekroczyłem próg, zaraz za mną szedł Frank. Drzwi zatrzasnęły się, a my dwaj zostaliśmy skazani na łaskę samych siebie. Staliśmy w przedpokoju, w którym panował półmrok. W powietrzu unosiły się opary z fajki wodnej. Przed nami znajdował się kolejny ciąg drzwi, niektóre z nich były otwarte i wydobywało się z nich jasne światło. Na samym końcu wejście do pokoju przesłonięte było zasłoną z długich sznurów koralików.  Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, ze to tam czeka na nas informator. Zerwałem się z miejsca, patrząc przesiąkniętymi strachem oczyma na Franka. Ten zaś był kompletnie opanowany. Był jednym z nielicznego grona powściągliwych ludzi.
    Zachowałem się jak infantylny nastolatek i trzy metry przed wejściem zatrzymałem sie gwałtownie i wyszeptałem:
    - Idź przodem.
     Brunet wywrócił oczami i pokręcił głową z dezaprobatą. Grzecznie wyszedł na przód, po paru kokach przekroczyliśmy próg pokoju. Przy biurku siedział barczysty mężczyzna z papierosem w ustach, gorliwie notując coś w czarnym dzienniku. Miał na sobie czarny garnitur, koszulę w kolorze ecru i fioletowy krawat, luźno zawiązany pod szyją. Lewy nadgarstek zdobił złoty zegar, na widok którego wytrzeszczyłem tylko oczy. Frank widząc moje chamskie zachowanie szturchnął mnie lekko w brzuch. Chrząkałem cicho. Facet podniósł głowę znad swoich papierów. Na twarzy miał kilkudniowy zarost, rysy delikatne, a oczy w kolorze głębokiej zieleni pobłyskiwały, niczym małe brylanty.
    Na nasz widok wyciągnął fajkę  i odłożył ją do wypolerowanej, czarnej popielniczki. Uśmiechnął się szeroko i złączone ze sobą dłonie ułożył na blacie przed sobą.
    - Pan Iero i pan Way, proszę usiąść. - wskazał na dwa, skórzane fotele stojące prze nim.
   Wykrzywiłem twarz w czymś, co miało przypominać uśmiech. Powoli usiadłem we wskazanym miejscu i spojrzałem mężczyźnie prosto w oczy.
    - Ben Hoolins, miło mi.
    - Nam też miło, panie Hoolins. - odparłem drżącym głosem.
    - Proszę, tylko nie pan. Ben, tak jest znacznie lepiej.
    - Ok, Ben. W jakim celu nas tu sprowadziłeś?
   Ben uniósł papierosa do ust i wskazał palem na Franka.
    - Ten chłopak. - wypuścił dym z ust. - To skupisko wszystkich twoich problemów.
   Oburzony Frank zmarszczył nos, a kiedy chciał już coś powiedzieć, Hoolins przerwał mu.
    - Trafiła Ci się niezła perełka, Gerard. No i muszę Ci wytłumaczy dlaczego. -urwał na chwilę przygryzając dolną wargę. - Słyszałeś o rodzie Paletonów, tak? - skinąłem głową, więc kontynuował. - Są najpotężniejszą rasą w międzyświęcie. Sprawują tam władzę od wielu tysięcy lat. Obecny król i kapłan jest już bliski.. jakby to powiedzieć.. opuszczenia swojego stanowiska. A on, twój podopieczny, jest jego przodkiem. Czyli ściślej mówiąc jest prawowitym następcą ich tronu. Wiem, dziwnie to brzmi, ale przywódca Peletonów to jego pra pra pra pra dziadek.
   Spojrzałem katem oka na Franka. Był diametralnie oszołomiony wieścią o swoim dziewictwie. Całkowicie przestał się ruszać i prawdopodobnie zapomniał o oddechu, bo zrobił się blady na twarzy.
    - Ale co to ma wspólnego z najazdem harkanów na Świat Nieumarłych? - sam nie bardzo rozumiałem to wszystko.
    - Pan Iero jest niezwykły, można tak powiedzieć. Pewnie już słyszałeś o tym, że międzyświat zamieszkują złe istoty. Paletonowie od samych początków istnienia swojej rasy próbują ich zrównać z ziemią. Niestety ich próby idą na marne, gdyż nie maja wystarczająco dużych zasobów siły. A Frank kryje w sobie całe ich mnóstwo. Kiedy tylko umrze i zasiądzie na tronie przyniesie kres wszelkiemu złu. - uśmiechnął się ciepło do mojego podopiecznego.
    - Chyba już rozumiem. - skinąłem głową. - Ale wciąż nie powiedziałeś mi z jakiego powodu są tu te..
    - Chcą go zniszczyć. Potwory z międzyświat mogą  go zabić w taki sposób, żeby był martwy nawet jako obywatel naszego świata.
    - Ja pierdole. Czuję się jak w filmie fantasy. - zaklął cicho Frank.
   Oboje razem z Ben'em popatrzeliśmy na niego ze współczuciem. Sam czułem się dziwnie, jak w jakiejś kreskówce. To wszytko było po prostu śmieszne. Zawsze miałem opowieści o czarodziejkach walczących ze złem, za zwykłe brednie, aż tu nagle okazuję się być jedną z marionetek, uczestniczących w tego pokroju przedstawieniu.
    - Jak mam go ocalić?
    - Masz w sobie ukryty dar Gerard. Wiesz o tym, tylko nie potrafisz go odnaleźć. Nie potrafisz, bo się nie starasz i nie próbujesz. Mi też było ciężko odkryć swoje zdolności. - mężczyzna zgasił niedopałek papierosa – Musisz zajrzeć w głąb siebie. Tylko na prawdę. Silna koncentracja i wszystko od razu jest prostsze. Kiedy już odpłyniesz, znajdziesz w sobie bramę, prowadzącą do ukrytych części twojego umysłu.
   Byłem totalnie skołowany. Ściągnąłem brwi i spojrzałem na swoje kolana.
    - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
    - Skąd możesz to wiedzieć?
    - Po prostu wiem.
    Ben wstał od biurka. Był wysoki, liczył sobie jakieś metr osiemdziesiąt pięć, w porywach do metra dziewięćdziesięciu. Podszedł do barku wykonanego z ciemnego drewna mahoniowca z pozłacanymi klamkami. Z wnętrza mebla wyciągnął butelkę szkockiego whisky, o nazwie Ballantine's.
    - Napijecie się, prawda?
   Skinąłem głową,  Frank nią pokręcił.
    - Mam jutro szkołę. - odparł zniesmaczony.
    - Oj tam, szkoła. To tylko mały kac, przecież przeżyjesz. Napijesz się herbatki z cytryną i miodem, albo zjesz tabliczkę czekolady i dwa banany. Na serio, świetne sposoby. Mi zawsze pomagały, kiedy jeszcze byłem żywy.
   Brunet uśmiechnął się i wzruszył ramionami, mówiąc.
    - W takim razie nie pozostanę obojętny i też się napiję.


    Drzwi frontowe domu państwa Iero z hukiem uderzyły o ścianę. Chwiejnym krokiem wpadliśmy do domu. Byłem nawalony jak nigdy. Frank wypił trochę mniej ode mnie. Obraz mi się zamazywał. Widziałem potrójnie. Popchałem Franka na ścianę i zatopiłem język w jego buzi. Całowałem go dziko i łapczywie. Chłopak nie przestając z pocałunkami pchnął mnie w stronę salonu. Ogień w kominku jakimś cudem dalej płonął.
    Przewrócił mnie na kanapę i sam usiadł na mnie okrakiem, całując moją rozgrzaną jak piec szyję. Musnął wargami obojczyk a potem przejechał po nim językiem. Zacząłem ściągać z niego bluzę, niestety szło mi to dość mozolnie. W końcu zdarłem ją z niego i rzuciłem na ziemię. Moja ręka powędrowała pod koszulkę Franka. Gładziłem jego brzuch, którego mięśnie co chwila kurczyły się i rozluźniały. Serce bruneta wprost wariowało pompując krew z pięć razy szybszą prędkością niż powinno.
    Pocałował delikatnie moją dolną wargę. Odwzajemniłem pocałunek. Kontynuowaliśmy pieszczoty, a ja złapałem za dół jego koszulki i jednym sprawnym ruchem ściągnąłem ją z torsu chłopaka. Nad lewą  piersią wytatuowany miał płomyczek z napisem „HOPE”. Złożyłem na rysunku wilgotny pocałunek. Poczułem, jak przeszywa go dreszcz podniecenia. Spojrzałem mu w oczy. Uśmiechnął się do mnie zalotnie i ponownie pocałował. Tym razem to ja zostałem bez bluzy, która leżała już na fotelu.
    - Frank, jesteś pijany. - szepnąłem mu do ucha, kiedy powędrował dłońmi do mojego paska.
    - Mam to w dupie. - ledwo mówił, był tak zmęczony i zdyszany, iż ledwo łapał oddech.
    - Chcesz mi coś powiedzieć? - złapałem jego twarz oburącz.
   Chłopak przygryzł dolną wargę a jego oczy momentalnie zabłysły. Pochylił się nad moim uchem i szepnął do niego:
    - Kocham Cię, Gerard.
  

5 komentarzy:

  1. ~~Werr AKA Coffee Zombie~~
    Oł Maj Frank....
    Wciągającą fabułę nam tu prezentujesz, nie samego Frerarda i niech cię za to jednorożce błogosławią!
    Mały cytacik : " Nad lewą piersią wytatuowany miał płomyczek z napisem „HOPE”. Złożyłem na rysunku wilgotny pocałunek. Poczułem, jak przeszywa go dreszcz podniecenia"---------> nie wiem dlaczego, ale strasznie spodobał mi się ten fragmencik :D

    Niech Wena będzie z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne <3 <3 <3
    Kiedy kolejny rozdział ???
    ~Hanul

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie jest cudne :3 Przywróć Gerardowi skrzydełka! :c Co to za anioł bez skrzydeł? :c Ale opowiadanie jest naprawdę fajne, czekam na kolejny rozdział <3
    Bloody Detonator.

    OdpowiedzUsuń
  4. " - Dobra. - machnąłem ręką. - I tak nie żyję." C U D O W N E XD

    OdpowiedzUsuń
  5. 29 year old Software Consultant Magdalene Ferraron, hailing from Trout Lake enjoys watching movies like The Golden Cage and Coffee roasting. Took a trip to Kasbah of Algiers and drives a MR2. zawartosc

    OdpowiedzUsuń